Poranny pech #1



Świerzym powietrzem, po letnim ciepłym deszczu zapachniało powietrze. Choć nie padało i mamy styczeń…

„Jednym słowem odwaliło ci już kompletnie….”

- Nie Mefciu, tylko po rzuceniu palenia dopiero teraz zaczyna mi się regenerować węch i czasami czuję zapachy, których nie ma. Czasami czuję coś intensywniej niż powinnam. Ale skoro już o odwalaniu mowa, to wiesz, że dziwaczejesz n starość?

„Pffff…”

I poszedł. I bardzo dobrze.

Ja wracam bo ani wpisu nie było ani aktualizacji moich postanowień, o których tak szumnie pisałam.

Otóż to nie tak, że zarzuciłam. Czekam jednak na stabilizację, bo jakoś ten rok strasznie wszyto powywracał mi do góry nogami i nie wiem jak ogarnąć resztki stabilności a co dopiero układać całą resztę?

Ale niczego nie zarzucam i z niczego się nie wycofuję. Mierzę jedynie siły na zamiary.

Macie tak jak ja, że mimo idealnie zaplanowanego poranka z idealnym zapasem czasu, zawsze, ale to zawsze wyskoczy wam coś, co sprawi, że i tak pędzicie do pracy na złamanie karku, spóźnione?

Dzisiaj na przykład pokonało mnie splątane sznurowadło i z 07:30 zrobiło się 07:55…

Zwykle jednak na pierwsze miejsce wychodzi zagubiona część garderoby, lub krytyczny błąd w makijażu. Masakra. Tak jest po prostu zawsze nie ważne jak wcześnie wstanę i jak wiele czasu więcej mam, zawsze znajdzie się coś, co mi ten czas zredukuje do minimum. Ki czort?

Dajcie znać jak tam u Was z porannym pechem?

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Fenixy i Vinted

Poranna kawa...

Za oknem pada deszcz...