Za oknem pada deszcz...



 Brrr... Co za pogoda... Przez cały dzień robiło się coraz gorzej i gorzej. I tak od znośnego poranka, aż do koszmarnego popołudnia. Nie wiem jak jest teraz, kiedy piszę ten tekst ale wystarczy mi, że słyszę od czasu do czasu wyjące demonicznie porywy wiatru. Muszę się przyznać, że o ile nie muszę wychodzić z domu (a zazwyczaj jednak muszę) to uwielbiam taką pogodę, świetnie mnie nastraja. Wprowadza w stan kreatywnego, intelektualnego pobudzenia lub zadumy połączonej z filozoficzną analizą świata. Czasami też jedno i drugie naraz 😁
Tak więc siedzę teraz i piszę delektując się co chwila chmurą z kaktusowego liquidu oraz zimną karmelową herbatką, której nie dopił (jak zwykle)  Fighter.
Co tam się u mnie dzisiaj działo? Po pracy pojechaliśmy szukać rękawic do kick-boxingu. Niestety na dwie galerie handlowe, tylko jeden sklep miał jakiś tam niewielki wybór. Niestety, brak znajomości tematu sprawił, że zadanie nas przerosło i to znacznie bardziej niż nam się wydawało. Poddaliśmy się z zamiarem zaczerpnięcia wiedzy u specjalisty. I albo Pan Trener kupi dla nas co trzeba albo wyjaśni dokładnie jakie to mają być rękawice.
Finalnie, na pocieszenie poszliśmy na kebsa. I tu kolejny fail....

To tu!
Jako, że należę do zacnej grupy miłośników baaardzo pikantnego jedzenia. A moja skala wytrzymałości sięga 600.000 SHU jednostek. Dla niewtajemniczonych dodam tylko, że sos Tabasco HOT, ma ich zaledwie 8.000. Tak powyższy kebab w wersji najostrzejszej jest... po prostu kompletnie nie ostry. Dlatego skala wyzwania zerowa, nie polecam. Moja ocena to:


Według skali Ostrożerców. Dlaczego tak? Ano jakaś ostrość tam była lekka delikatna ale jednak. 
Po dokładną skalę odsyłam was tutaj. Polecam oczywiście całą stronę i sklep. Miłą obsługa, fachowe porady no i oczywiście masa sosów z całego świata o niewyobrażalnej mocy!  
Wracając jednak do zjedzonego kebsa, to nie tylko ostrość, ale również znikoma ilość mięsa i przeciętne warzywa, zadecydowały o tym, że więcej tam jeść nie będę. 

Z braku czasu na miłą sesję z New Nintendo 2DS XL, lub poczciwym PSP, zostają mi partyjki w onlineowe karcianki. Dziś do łask powrócił Gwint. Postanowiłam dać mu drugą szansę i... chyba się przekonuję do tej innej niż wszystkie gry. Coś więcej o Gwincie i MTG Area a tradycyjnym MTG już niebawem. A tymczasem, trzymajcie się ciepło i nie dajcie się jesiennym wiatrom i deszczom!  

Zapraszam do gry!


Komentarze

  1. Zerkaj, zerkaj! Dali w pełni animowane karty, urozmaicili zasady itp. Trzeba się tylko przestawić z Magica, na inny typ rozgrywki. Do tego wyszła gra Więzy Krwi, która łączy grę fabularną z walkami w Gwincie. Chyba sobie kupię na Halloween :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Fenixy i Vinted

Poranna kawa...